Epizody
Epizod 002 (lądowanie w lesie)
Latanie na szybowcach to umiejętność, która wielu otwiera drogę do zawodu pilota. Prawie każdy z wielkich polskich pilotów od tego zaczynał. Szybowcem lata się: na termikę i na przeloty. Lata się także na żaglu lub na fali, wykorzystując prądy wstępujące mas powietrza przepływające przez góry.
Wśród polskich pilotów jest kilka kobiet. Jedna z nich to Mirka Rachwał (Sznejder), która latając na samolotach i szybowcach zdobywała puchary w zawodach samolotowych. Ma na swoim koncie 29 imprez od 1974 do 1986, od zawodów klubowych, przez rajdy dziennikarzy i pilotów na mistrzostwach Polski kończąc.
Rozpoczęła jako nawigator Krzyśka Lenartowicza. W 1975 i 1976 zdobyli wicemistrzostwo Polski. W 1978 wystartowała w MP już jako pilot i zajęła 11 miejsce na 31 załóg. W latach 1979 i 1980 członek Samolotowej Kadry Polski. Do dziś aktywnie uczestniczy w świecie lotniczym
Na starcie samolotowych Mistrzostw Polski
Latanie na tzw. żaglu polega na wykorzystaniu opływających góry mas powietrza. Jest to styl bardzo przyjemny i widowiskowy. Nie rzuca, ale bliskość zarówno ziemi jak i innych latających wymaga od pilota jeszcze większej koncentracji uwagi. Lata się na stronie nawietrznej zbocza, gdzie prądy wstępujące utrzymują szybowiec w powietrzu nawet przez kilka godzin. Przejście na stronę zawietrzną jest niezwykle niebezpieczne gdyż trzeba się liczyć z tym, że prądy powietrza zstępujące, mogą pogrążyć szybowiec w otchłani. Czasami jednak zdarza się, że jedyna droga powrotna do lotniska wiedzie przez wierzchołek wzniesienia. Wiąże się to jednak z przejściem celowo, ze strony nawietrznej na stronę zawietrzną. Potrzeba wtedy jednak dodatkowego zapasu wysokości. W takiej sytuacji znalazła się Mirka. Wiedziała że będzie „dusić” ale nie aż tak. Pomimo dużego zapasu wysokości natura okazała się bez litości. Ziemia zbliżała się nieubłaganie. Pilot w takiej sytuacji czuje że jest bez szans. Na otwartej przestrzeni w terenie płaskim poszukuje dogodnego pola do wylądowania i po spełnieniu kilku warunków bezpiecznie ląduje w terenie. Następnie dzwoni do klubu z prośbą o przysłanie samochodu z przyczepą do odholowania szybowca na lotnisko.
Inaczej jest w górach porośniętych lasem. Wylądować w zasadzie nie sposób. Co robi wytrawny pilot? Ląduje na drzewach traktując wierzchołki drzew jako płaszczyznę do przyziemienia. To tak w teorii w praktyce bywa różnie. Wielu pilotów tego egzaminu nie zdało. A Mirka? Wykazała się wielkim profesjonalizmem i umiejętnie przyziemiła na wierzchołkach drzew wychodząc z opresji bez szwanku. Szybowiec po ściągnięciu z drzew i dokonaniu drobnych napraw wrócił do służby. Po wielu latach Mirka wspomina to zdarzenie z uśmiechem pokazując zdjęcia.
Epizod 001 (pierwsze skoki)
Józefa Dębca poznałem w 1984 roku. Ukończyłem wtedy kurs szybowcowy za wyciągarką, a później – za samolotem. W aeroklubie duży nacisk kładziono na bezpieczeństwo i dlatego, jak również ze względu na moje plany związane z lotnictwem zawodowym, postanowiłem rozpocząć skakanie na spadochronie. Instruktor Dębiec był wtedy szefem wyszkolenia spadochronowego w Aeroklubie Krakowskim i miał przyjazne podejście do kandydatów na szkolenie spadochronowe. Pierwsze skoki przeszły bez większych wydarzeń. Oprócz mnie skakali również moi koledzy, wśród nich Stanisław Garlicki. Stasiu był bardzo fajnym, uśmiechniętym, spokojnym kumplem, czasami tylko trochę zamkniętym w sobie. Spędzaliśmy razem z innymi młodymi pilotami dużo czasu na rozmowach o samolotach i o przebiegu naszych lotów i skoków.
Pewnego czerwcowego dnia, był to słoneczny dzień w którym odbywały się późnym popołudniem skoki, siedzieliśmy w tzw. kwadracie na starcie spadochronowym. Skoki odbywały się z samolotu PZL 104 Wilga. Skakałem z opóźnieniem 5 sekund… Otwierałem spadochron po 3, chyba dlatego że nie mogłem się doczekać tej euforii po spojrzeniu w górę na otwartą czaszę. Po wylądowaniu byłem zajęty układaniem spadochronu do następnego skoku.
W tym czasie samolot w kolejnym locie, w którym leciał Staszek, nabierał wysokości. Zwykle w takich momentach tuż przed wyskokiem wszyscy na ziemi odrywali się od zajęć i obserwowali to co się działo w powietrzu. Pilot samolotu po nabraniu wysokości i zajęciu pozycji na właściwym kursie, zredukował obroty silnika dając skoczkom sygnał do skoku. Pierwszy skoczek wyskoczył, po chwili otworzył spadochron i opadał bez większych emocji. Samolot dalej leciał ze zredukowanymi obrotami silnika. Drugi skoczek oddzielił się od samolotu i opadał swobodnie. Po kilku chwilach, widać było jak spadochron główny wysunął się z pokrowca na całej długości, ale powietrze z niewiadomego powodu nie wypełniło płótna. Skoczek dalej opadał z dużą prędkością ciągnąc za sobą spadochron którego czasze oplatały linki nie pozwalając się zupełnie wypełnić.
Upłynęło znowu chyba kilka sekund, ale dla nas to była wieczność. Wszyscy już oderwali się od zajęć a większość z nas wstała. Zapadła przerażająca cisza. Skoczek w odległości około półtora kilometra od nas bezlitośnie zbliżał się do ziemi, przeleciał już 2/3 dystansu jaki dzielił samolot od lotniska. Dystans życia malał okrutnie, byliśmy przerażeni. Bezsilność i bezradność zamurowała wszystkich. Sytuacja w naszych oczach – oczach niedoświadczonych skoczków – stawała się beznadziejna i dla większości z nas niezrozumiała.
W pewnym momencie instruktor Dębiec robiąc parę kroków w kierunku skoczka, wykrzyczał niezbyt głośno, jakby warcząc do siebie – „SYNU OTWIERAJ”. Dwie długości „flaka” od ziemi stało się coś nieoczekiwanego. Skoczek jakby usłyszał komendę instruktora, a przecież nie mógł, bo dzieliło go od nas półtora kilometra. Na ułamek sekundy przed uderzeniem w ziemię, zobaczyliśmy jak otwiera się spadochron zapasowy. Wypełnia się całkowicie, hamując prędkość i ratując w ostatniej sekundzie życie koledze. Radość była ogromna. Gratulowaliśmy sobie nawzajem i dziękowaliśmy losowi za łaskawość. Staszek po powrocie do nas był zupełnie spokojny. Zachował się jak doświadczony skoczek, mimo że był to jego drugi lub trzeci skok w życiu. Później już nigdy nie rozmawiałem z nim na temat tego zdarzenia. Staszek swoje plany również skupiał na modelarstwie halowym. Budował modele z balsy, które prezentował na krajowych i zagranicznych zawodach modelarskich. W swoim domu miał wiele pucharów i medali.